Co dziesiąty mężczyzna i co setna kobieta w Polsce skorzystali z usług prostytutki – wynika z badań społecznych. Dla aktywnych
klientów, jak i dla tych, którzy takich doświadczeń nie mają, przygotowano internetową kampanię społeczną „Do you want me?”. Ma ona uwrażliwić odbiorców na fakt, że kobiety i mężczyźni zmuszani do pracy w seksbiznesie padają często ofiarą brutalnych zachowań. W symulacji online wcielamy się w rolę klienta prostytutki.
Wszystko rozpoczyna się, gdy w ciemnej uliczce do naszego samochodu podchodzi sutener. Kiedy zapoznamy się z „opiekunem” i podejmiemy decyzję, czy chcemy spędzić wieczór w towarzystwie dziewczyny, czy chłopaka, program prosi o udostępnienie kamery internetowej i robi nam zdjęcie. Następnie widzimy scenkę, w której wynajęta osoba rozbiera się. Klient, z którego perspektywy obserwujemy rozwój wydarzeń, okazuje się dość brutalny.
Kampanię do-you-want.me przygotowała ukraińska organizacja feministyczna Femen, słynąca z kontrowersyjnych kampanii i happeningów. Jakiś czas temu, protestując przeciwko zbytniej uległości władz Ukrainy wobec Rosji,wydała kalendarz, w którym członkinie grupy występują nago.
Zupełnie inną kampanię dotyczącą prostytucji zorganizowała kanadyjska organizacja pozarządowa Stepping Stones. Pomysł zrodził się, gdy zauważono, że prostytutki często postrzegane są inaczej niż reszta społeczeństwa: pozbawione niejako cech ludzkich, odczłowieczone. Organizacji utrudnia to niesienie pomocy, bo najchętniej pomagamy ludziom podobnym do nas, którzy mają też podobne problemy.
Dlatego w kampanii outdoorowej przygotowanej przez agencję Extreme Group ludzie trudniący się prostytucją zostali ukazani w relacjach rodzinnych. Młoda dziewczyna z plakatu cieszy się, że jej matka (prostytutka) skłoniła ją do skończenia szkoły. Siwowłosa matka wyraża dumę z córki (prostytutki), która samodzielnie wychowuje dwójkę dzieci. Sympatyczny mężczyzna wspomina, że najdowcipniejszą mowę na jego weselu wygłosił młodszy brat (zarabiający na życie prostytucją).
„Pracownicy seksbiznesu są również matkami/córkami/braćmi” – brzmią hasła kampanii, która była na tyle kontrowersyjna, że udziału w niej odmówili profesjonalni modele. Na plakatach pojawili się zatem pracownicy Extreme Group oraz babcia szefowej Stepping Stones.
Jeszcze inny sposób na wywołanie dyskusji o prostytucji wybrała dwa lata temu stacja radiowa z Toronto, która płaciła stojącym na ulicy prostytutkom za trzymanie plakatów z napisem: „Czy prostytucja powinna być legalna?”.
Wszystkie kampanie społeczne mające wpłynąć na zmianę społecznego postrzegania zjawiska prostytucji pokazują w istocie, że nie ma idealnego rozwiązania tej kwestii. Z jednej strony – jak podkreśla kampania „Do you want me?” – prostytutki często są ofiarami przymuszania, brutalności ze strony organizacji przestępczych, nawet w krajach, w których próbowano prawnie uregulować to zjawisko.
Z drugiej strony oczekiwanie, że dzięki tego typu kampaniom klienci przestaną korzystać z płatnego seksu, jest mrzonką. Co więcej, zawsze będzie istniała grupa kobiet, która podejmuje się tej pracy z własnej woli.
Jak dowodzi bowiem amerykański ekonomista Steven Levitt, wynika to z odwiecznego prawa rządzącego pracą. Jeżeli dane zajęcie jest podejmowane przez niewiele osób jako mało przyjemne lub wymagające specjalistycznych kwalifikacji, a do tego na rynku panuje duży popyt – zarobki w nim zawsze będą wysokie. Dlatego właśnie przeciętna prostytutka zarabia więcej niż przeciętny architekt, choć ten ostatni ma lepsze wykształcenie i kwalifikacje.
Prostytucja wiąże się z ryzykiem destabilizacji życia rodzinnego i doświadczenia przemocy, dlatego niewiele kobiet podjęłoby się takiej pracy. Kwalifikacje potrzebne do jej wykonywania nie są może specjalistyczne, ale wykorzystywane w bardzo specyficznym kontekście.
Do tego dochodzi popyt. Jak wyjaśnia ekonomista – o wiele większe jest prawdopodobieństwo, że przeciętny architekt wynajmie prostytutkę, niż że przeciętna prostytutka skorzysta z usług architekta…