Skip to main content
Nowości z branży

Hodowla lajków

By 2 lutego 2014No Comments

Przy okazji debaty (już corocznej) na temat uczciwości działań Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy wypłynął kolejny ciekawy przykład (anty)guerrilla marketingu. Spójrzcie na kazus profilu facebook „Łukasz Berezak – bijemy rekordy polubień dla Ciebie. Jesteśmy z Tobą”

Łukasz Berezak jest nieuleczalnie chory – cierpi na chorobę Leśniowskiego-Crohna (nieswoiste zapalenie jelit). Walczy też z nadciśnieniem, chorobą stawów, ma problemy z nerkami. Mimo to 10-latek ze Szczecina w tym roku po raz kolejny jako wolontariusz zaangażował się w finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Mediom mówił, że chce pomagać innym, dla których jeszcze jest nadzieja na wyleczenie. Po tym, jak pokazały go telewizje, szybko zaczął zdobywać olbrzymią popularność – pisały o nim media w całej Polsce, a w poniedziałek Jurek Owsiak postanowił go odwiedzić. Na podwórku, przy którym mieszka chłopiec, powstała nawet scena, z której lider WOŚP dziękował chłopcu. – Łukasz jest supergość i dlatego tu jesteśmy – mówił.

Pomagamy?

Kilka dni później ktoś założył na Facebooku profil „Łukasz Berezak – bijemy rekordy polubień dla Ciebie. Jesteśmy z Tobą”. Nie dowiadujemy się z niego niczego o chłopcu – w opisie strony jest tylko hasło „Dla mnie nie ma już ratunku, więc chciałbym pomagać innym”. Do tego zdjęcie chłopca i czterominutowy film, na którym chwali go Jurek Owsiak. Jeden wpis: „1 milion polubień na tydzień. Udostępniaj na swojej tablicy, zapraszaj swoich znajomych do polubienia. Bijemy rekord dla Łukasza. Polsko, do roboty!”. I ludzie lajkują. W czwartek przed południem było ich już ponad 700 tys. Ale to nie koniec, bo… dla Łukasza powstały aż 23 podobne profile! M.in. „Jesteśmy z Tobą”, „Mały Jurek Owsiak”, „Jesteśmy z Ciebie dumni”.

Na jednej ze stron dla Łukasza („Łukasz Berezak” – osoba publiczna, ok. 50 tys. fanów) administratorzy napisali: „Ludzie! Przecież zostaniecie zwyczajnie sprzedani. (…) Wstyd kręcić biznes na nieszczęściu człowieka!”. Ale czy ta strona jest prawdziwa? Nic jej nie uwiarygodnia, ale przynajmniej podaje numer KRS.

Izabela, mama chłopca, powiedziała portalowi gs24.pl, że nie ma nic wspólnego z tymi kontami. – Dostałam informację od kuzynki, że jeden z profili podszywający się za Łukasza jest już na sprzedaż w Warszawie. Cena to 19,99 zł. – mówi kobieta i dodaje. – Jestem tym przerażona. Mam tylko nadzieję, że większość tych kont to jednak chęć pomocy Łukaszowi.

– Niestety, ale obserwujemy, że na problemach Łukasza ludzie próbują robić różne interesy. Do mamy chłopca też zgłaszają się różni hochsztaplerzy, a do tego wiele osób pisze obraźliwe komentarze i ona cały czas musi siedzieć i je kasować, by syn ich nie czytał – mówi Marzenna Górska, prezes Stowarzyszeniem Rodziców Dzieci Chorych na Białaczkę i inne Choroby Nowotworowe

W końcu największy profil poświęcony Łukaszowi został usunięty.

Wsparcie czy żerowanie?

Na forach specjalistów z branży social media większość nie ma wątpliwości: „To żerowanie na chłopaku”, „Obawiam się, że to farma lajków”. Powyżej 200 „lajków” nie można już zmienić nazwy profilu, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by wrzucać tam potem np. reklamy, które zobaczą tysiące „fanów”. I wiele razy zauważają: „Tam nawet nie ma numeru konta, odesłania do oficjalnej strony, nic, co mogłoby naprawdę pomóc!”.

Czym są farmy lajków? To strony, których jedynym celem jest szybkie zebranie jak największej liczby fanów. Kiedy taka farma jest już wystarczająco duża – można ją sprzedać np. firmie, która zareklamuje tam swoje produkty. Najczęściej farmy powstają pod chwytliwymi hasłami, np. „lubię brunetki”, ale zdarza się, że wykorzystują też ludzkie tragedie lub problemy.

Adrian Łaźniewski z agencji dotPR i współtwórca popularnego profilu „Get More Social” nie chce przesądzać, czy największy profil dla Łukasza jest „farmą”, choć przyznaje, że takie historie się zdarzają. – Może być tak, że jak to w internecie, ktoś stworzył ten profil pod wpływem emocji, chwili. Podesłał kolegom, oni podesłali go swoim i się zaczęło. Założenie takiej strony jest przecież banalnie proste. Szkoda tylko, że ta akcja nie została przemyślana, bo gdyby umieścić tam numer konta, adres strony, to część z tych „lajków” łatwiej byłoby przekuć w realną pomoc. Na takiej przejmującej ludzkiej historii łatwo budować popularność strony. Grunt, żeby nie zwolniło nas to z myślenia o prawdziwym pomaganiu.

Lajk to waluta„A wystarczyłoby, żeby każdy zamiast 'lubić’, przelał złotówkę” – piszą niektórzy internauci. I trafiają w sedno. Już w zeszłym roku z kampanią społeczną na ten temat wystartował UNICEF. Akcja „Likes don’t save lives” („Lubię, to nie ratuje życia”) ma zwrócić uwagę ludzi na problem powierzchownej i nieco fikcyjnej pomocy w mediach społecznościowych. Głównym hasłem, które pojawiło się na plakatach, było: „Polub nas na Facebooku, a zaszczepimy zero dzieci przeciwko polio”. Jak zauważają działacze UNICEF, popularny „lajk” to nie waluta i nie da się nim opłacić np. szczepionki dla dzieci. Takie polubienie co najwyżej pozwala nam nieco uspokoić sumienie. Ale ostatecznie za co UNICEF ma kupić te potrzebne szczepionki?Autorzy akcji podkreślają, że nie wzywają do tego, by przestać „lubić” i „udostępniać” – to nagłaśnia problemy i może wpływać na uwagę opinii publicznej. Ale bez wsparcia finansowego możliwości wielu organizacji będą bardzo ograniczone.

Łaźniewski: – Niestety, przesłanie pieniędzy czy innej formy pomocy wymaga więcej niż jednego kliku. Czasem nie pomagamy nie dlatego, że byśmy nie mogli, tylko dlatego, że zwyczajnie nam się nie chce.

źródło: http://wyborcza.pl/51,75478,15283133.html?i=4